Autor zdjęcia: Vince Fleming

Pewnie moja odpowiedź nikogo nie zaskoczy, bo w swojej istocie jest banalna i raczej intuicyjna. Nie ma żadnych konkretnych wytycznych co do tego, kiedy należy (dla własnego dobrostanu psychicznego) skorzystać z usług psychologa czy psychoterapeuty. Sprawę należy rozważać indywidualnie i dokładnie ją przemyśleć, ponieważ każda terapia wiąże się z dużym nakładem (często bardzo ciężkiej) pracy nad samym sobą. Żadna terapia nie jest wykładem, terapia przypomina raczej laborki. Dużo wkładu własnego, proces prób i błędów, błądzenie w stawianiu tez, czasem zaskakujące wyniki eksperymentów i niezbadane efekty końcowe - kto przeżył laborki ten wie, że nie jest to lekki kawałek chleba. I gdyby nie polepszenie jakości życia, zrzucenie z siebie ciężaru codziennych zmartwień, poszerzenie świadomości o sobie samym i wyuczenie nowych metod postępowania, które przełożą się na Wasze dalsze życie to wielu z Was powyższy fragment mógłby skutecznie zniechęcić do jej rozpoczęcia.

Ogólnie zakłada się, że zanim klient trafi do gabinetu terapeuty wykorzysta wszystkie znane mu strategie samopomocy i dopiero w obliczu braku dalszych narzędzi rozwiązywania konfliktów zdecyduje się na wizytę u terapeuty.

Czy to podejście jest słuszne?

Tutaj sprawa się komplikuje, ponieważ wkracza ulubiona odpowiedź terapeutów czyli “to zależy”. Znam terapeutów wyznających zasadę, że dopóki potrafimy sobie radzić z własnymi konfliktami to interwencja terapeuty nie jest niezbędna. Znam też takich, którzy twierdzą, że wszelkie konflikty należy rozwiązywać bezzwłocznie, aby nie doprowadzić do nagromadzenia się kolejnych dawek niepotrzebnego napięcia i jeśli nie potrafimy rozładować go od razu to zalecana jest terapia. Uchylając się od odpowiedzi które podejście jest słuszne odpowiem, że pierwsze z nich jest bardziej etyczne od drugiego. I mam na myśli bycie etycznym względem samego siebie. Bo wyobraźmy sobie sytuację, że zamiast podjęcia próby uporania się z napięciem za każdym razem biegniemy do terapeuty po receptę jak je rozładować. Po pierwsze żadnej recepty terapeuta nie wypisze (tym się między innymi terapeuci różnią od psychiatrów), a po drugie uzależniamy się jako klienci od interwencji terapeutycznych, co z kolei odbiera nam poniekąd poczucie sprawczości. Także kiedy mąż/żona sugeruje, że trochę nam się przytyło, przyjaciółka zapomni o naszych urodzinach, a siostra zarzuci lenistwo i spóźnialstwo nie biegnijmy od razu do terapeuty. Postarajmy się spojrzeć na konflikt analitycznie, nie odcinając się jednak od własnych emocji! One są w naszym życiu bardzo ważne, ale o tym w jednym z kolejnych artykułów.

Aby wyczuć odpowiedni moment na terapię zalecam więc bycie uważnym na samego siebie i obserwowanie sytuacji, które powodują w nas napięcia. Postarajmy się w sytuacjach kryzysowych poszerzyć własną perspektywę i popatrzeć na siebie tak, jak patrzylibyśmy na osobę trzecią. Nazywa się to perspektywą “trzeciego oka” i jest to bardzo użyteczne narzędzie, aby nabrać dystansu do tego, co wywołuje w nas poszczególne emocje. Naprawdę możliwe jest jednoczesne ich przeżywanie i nazywanie, a co za tym idzie pogłębiona analiza co stoi za tym, że reagujemy tak, a nie inaczej.

Przykład: Co stoi za tym, że na zwrócenie mi uwagi, że jestem zbyt wybredna reaguje złością. Ja reaguję złością i to jest emocja, którą taka uwaga skierowana przez tę konkretną osobę we mnie wyzwala. Ale czy złoszczę się, ponieważ przypisywana mi jest cecha, której nie toleruję, czy może złoszczę się ponieważ uwagę zwróciła mi ta konkretna osoba, czy może takie mam przeświadczenie o samej sobie i w wyniku potwierdzenia jej przez kogoś innego czuję się ze sobą źle i reaguję złością? A może to któryś z tysiąca innych powodów wywołał u mnie taką reakcję? Uwierzcie na słowo, że taka analiza oswaja nas z naszymi emocjami i kiedy nie są one już takie niezrozumiałe (bo przez analizę staramy się je zrozumieć) nabywamy łatwość w namierzaniu co tak naprawdę jest źródłem naszego gorszego samopoczucia.

Trzecie oko pomoże Wam zdystansować się na moment od własnych emocji (które zawsze są słuszne, bo z czegoś wynikają!) i bez oceniania tych emocji poddać głębszej analizie co stoi za tym, że one występują oraz czy czujecie się z nimi w porządku czy nie. Pamiętajmy, że nie ma złych i dobrych emocji - każda z nich jest nam potrzebna, ponieważ są papierkiem lakmusowym dla procesów, które się w nas zadziewają. W gabinecie terapeutycznym będziecie prowadzili podobne analizy. Dlatego też im więcej pracy wykonacie samodzielnie w zaciszu własnej głowy, tym bardziej odwlecze się ta “nieunikniona wizyta u terapeuty”.

Dodam jeszcze małą dygresję nie chcąc zostać źle zrozumianą. Terapia nie jest stygmatem, terapia jest kolejną strategia samopomocy, którą możemy zastosować. W moim poczuciu jednak powinna to być ostatnia strategia po którą sięgniemy. Nasuwa mi się analogia do małego bobasa, który właśnie zaczyna eksplorować świat. Wszystko jest dla niego obce i tajemnicze, ale on intuicyjnie wie, że aby stało się bliskie i przyjazne musi sam doświadczać otaczającego go świata. I tak samo jak zawsze za jego plecami stoją i asekurują go kochający rodzice, tak za naszymi zawsze może stanąć wspierający terapeuta. Ale dopóki możemy to sami eksplorujmy nasz świat wewnętrzny.

Każdy z nas posiada nieposkromione ilości zasobów, które pozwalają nam konfrontować się z trudnymi sytuacji i zwalczać wynikające z nich kryzysy. Czasami brakuje nam po prostu odwagi, by w to uwierzyć. Trzymajcie się więc (nawet chwiejnie) na własnych nóżkach, a kiedy stracicie już równowagę to nie martwcie się - zawsze może was wesprzeć pod ramię terapeuta, który jednak jak tylko złapiecie ją z powrotem pozwoli Wam pójść dalej samemu i rzuci kilka miłych słów na drogę, coby się przyjemniej i stabilniej tuptało.

Ściskam, Kama