Autor zdjęcia: charlesdeluvio

Po raz pierwszy ze stwierdzeniem “skoro zdradził to czegoś mu brakowało, a to już wina obu stron” spotkałam się podczas wywiadu ze znaną polską wokalistką. Ponieważ miał on miejsce lata temu, a ja byłam wtedy jeszcze młodą szprotką, nie objęłam tego głębszą refleksją, ale jednak “coś mi to zrobiło”. Poczucie niesprawiedliwości, które wtedy poczułam (ale nie byłam w stanie jeszcze nazwać) obudziło się we mnie ponownie wiele lat później. Tym razem niestety przybrało poziom niemalże przerażenia, ponieważ nastawienie takie reprezentują coraz częściej środowiska tzw. zdrowia psychicznego.

Temat dotyka mnie jako kobietę, patnerkę, terapeutkę, ale przede wszystkim jako człowieka. Niniejszy wpis jest protestem w kierunku wszystkich psychologów, psychoterapeutów, specjalistów ds. zdrowia psychicznego, którzy szerzą narrację współodpowiedzialności innych ludzi za niepowodzenia jednostki. Drodzy Specjaliści, dobrnęliśmy właśnie do ślepej uliczki.

Ale wróćmy do meritum sprawy, czyli do ropiejącej rany, z którą ciężko sobie poradzić, ponieważ racjonalnych jej przyczyn nie widzę. Krótki, acz obrazowy przykład – kobieta zdradza mężczyznę (lub odwrotnie), sytuacja wychodzi na jaw. Korzystając ze “społecznego zrozumienia” czyni z partnera współodpowiedzialnego za dopuszczenie się tej zdrady. Co gorsze znajduje dla swojej teorii społeczne poparcie:

“Gdyby wszystko było w porządku w tym związku to nie dopuściłaby się zdrady. Miała swoje niezrealizowane potrzeby, które wypełniła w innym miejscu z innym mężczyzną. Jeśli obecny partner dawałby jej wszystko czego potrzebuje, sytuacja nigdy by się nie wydarzyła”.

I wiecie co? Może to niegrzeczne z mojej strony, ale gdy słyszne podobne bzdury, na mojej twarzy pojawia się iroczniczny uśmiech, a w wyobraźni wyświetla zdanie “swoje za uszami to Ty masz, co?”. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to szkodliwe społecznie twierdzenie wyprodukowane zostało na przestrzeni lat przez tych, którzy dopuszczają się owych czynów, ale nie mają gotowości czy ochoty na branie za siebie pełni odpowiedzialności. Nie ma żadnych racjonalnych przesłanek, aby uczynić z ofiary osobę współwinną doznawanej przez nią krzywdy. Rozszerzmy na chwilę perspektywę, aby lepiej dostrzec absurd całego zjawiska.

Korzystając z nawiązania do tematów kościelnych – każdy człowiek ma wolną wolę i wiąże się to zarówno z nieograniczoną wolnością (przynajmniej w teorii), jak i z odpowiedzialnością za te wybory. Chciałabym podkreślić, że zdrada służy mi jedynie jako przykład - zjawisko dotyczy wszystkich przewinień, za które osoba je popełniająca chętnie podzieliłaby się odpowiedzialnością i usprawiedliwiła tym samym swoje zachowanie.

“Gdybyś tak często się ze mną nie kłócił to nigdy bym Cię nie zdradziła!”

Innymi słowy:

“Zdradziłam Cię, bo często się ze mną kłócisz”.

Teraz następuje pytanie: Po czyjej stronie leży odpowiedzialność? PO STRONIE OSOBY ZDRADZAJĄCEJ. Nigdy po stronie osoby zdradzanej, ponieważ to ona jest ofiarą. Nawet jeżeli związek przeżywa kryzys i obiektywnie rzec biorąc przyczyniają się do jego powstania obie strony, to gdy jedna z nich dopuści się zdrady, wina zawsze leży po stronie osoby zdradzającej. Zanurzając się w alternatywne rzeczywistości mogłaby przecież: spróbować rozwiązać kryzys samodzielnie lub z pomocą partnera, skorzystać z pomocy terapeuty w ramach terapii indywidualnej/par lub po prostu podziękować za spędzony razem czas i odejść. Zamiast tego wybiera świadomie najgorszą z możliwych opcji czyli oszustwo względem partnera i próbę zcedowania na niego odpowiedzialności za własne błędy. Mechanizm ten jest złożony i wynika z różnych przyczyn - przyjmijmy na potrzeby uogólnienia, że wspólnym mianownikiem jest po prostu niedojrzałość. Osoby, które cechuje dojrzałość emocjonalna będą świadomie podejmować decyzje, zdawać sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji i w razie potrzeby brać te konsekwencje “na klatę”.

Drodzi Moi - nigdy nie dajcie sobie wmówić, że jesteście współwinni. Nieważne czy mówią to koleżanki, medialni psycholodzy, rodzice czy partner, który wyrządza Wam krzywdę. Jeśli spotkała Was kiedykolwiek analogiczna sytuacja to wiedźcie, że to Wy jesteście ofiarą i nie ponosicie żadnej odpowiedzialności za decyzje partnera. Powiem więcej – jeżeli Wasz partner ma niepoukładane sprawy sam ze sobą to choćbyście byli najbardziej wspierającą drugą połówką, nie ma gwarancji, że nie dokona on przykrych dla Was wyborów. Nie macie wpływu na to, jak zachowują się ludzie w Waszym otoczeniu – macie jedynie wpływ na to, jak Wy zachowacie się w obliczu takiej sytuacji. A ja głęboko wierzę w to, że zachowacie się dojrzale 😊

Ściskam,

Kama